Autor Wiadomość
roowan
PostWysłany: Czw 10:57, 18 Paź 2007    Temat postu:

Mam nadzieje ze są jeszcze szczęśliwe.
Vickey
PostWysłany: Czw 12:11, 27 Wrz 2007    Temat postu:

Gdybyś przeżyła to co oni też byś się tak zachowała. A to że nie wieszasz jakiegoś opako0wania na ścianie to normalne.... dla nich było to coś nadzwyczajnego Smile
Io
PostWysłany: Czw 11:51, 27 Wrz 2007    Temat postu:

Piękna historia... Najbardziej wzruszył mnie fragment o opakowaniach które dzieci zawiesiły na ścianach...
W porównaniu do nich jestem zepsuta do bólu.
Vickey
PostWysłany: Pon 19:48, 24 Wrz 2007    Temat postu: Dramatyczne spotkanie

Pewnego razu do naszego ośrodka zgłosił się dwunastoletni chłopiec wraz ze swoim rodzeństwem. Drobny, wychudzony, nie wyglądał na swoje lata. Prosił o pomoc - nie dawał już sobie rady.



Rodzice nie żyli, a było ich w domu sześcioro. Najmłodsza dziewczynka miała trzy latka. Dzieci były w strasznym stanie - brudne, schorowane, wygłodzone. Umieściłyśmy je w szpitalu, aby je wyleczyć i odżywić. Później wróciły do domu, ale często przychodziły do naszego ośrodka. Za każdym razem szły po dwie godziny na piechotę.



Kiedyś pojechałam je odwiedzić. Ich dom stanowił niewielki pokoik o wymiarach może dwa metry na półtora. Na klepisku były tylko liście. Na trzech kamieniach, które pełniły funkcję paleniska, stał garnek z zimnymi, wysuszonymi resztkami jedzenia. Postanowiłyśmy znów zabrać rodzeństwo do szpitala. Najstarszy chłopiec pobiegł do sąsiadów po wodę. Przyniósł jej ok. półtora litra i w tej ilości wody umyła się cała szóstka.



Ponownie wybrałam się do nich przed samym wyjazdem do Polski. Były trudne warunki, padał ulewny deszcz, samochód grzązł w błocie, niejednokrotnie musiałam zbierać gałęzie i podkładać pod koła, aby ruszyć z miejsca. Ale akurat tego dnia coś mnie tknęło, aby zajrzeć do tych dzieci. Na miejscu spotkałam jednego chłopca z tej rodziny, może siedmio-ośmioletniego. Poznałam go od razu. Przebywał w gromadzie podobnych sobie zaniedbanych brudasków. Zauważyłam, że jest bardzo gorący. Zmierzyłam mu temperaturę - miał 41 stopni gorączki. Oczywiście nikt się nim nie zainteresował. Wiadomo, jak to jest, gdy dzieci żyją bez matki. Czym prędzej zabrałam go do samochodu, aby żywego dowieść do szpitala.



Ale w spotkaniach z tymi dziećmi był też moment radości. Gdy zajrzałam do ich pomieszczenia, ujrzałam znak naszej obecności. Opakowania po rzeczach, które im ofiarowałyśmy, były zawieszone w formie ozdób na ścianach. Wzruszyło mnie, że te dzieci nie wyrzuciły, nie spaliły tych opakowań, ale zostawiły je na pamiątkę. W butelce po oleju zasadzony był kwiatek z naszego ogrodu. Te maluchy potrafiły tak pięknie wyeksponować otrzymane od nas drobiazgi. Na ścianach przybite były gwoździkami obrazki Pana Jezusa, Matki Bożej, a także Dzieciątka, które ofiarowałyśmy im przed świętami Bożego Narodzenia.



Opowiedziała s. Marta Litawa SAC

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group